Jak rośnie pomelo? Jak robi się cukierki z kokosa i co jest najlepsze w jedzeniu ze straganu?
Kolejny intensywny dzień za nami. Dzisiaj byliśmy w Delcie Mekongu.
Trochę cepelia, ale wrażenia ciekawe. Mekong jest bardzo szeroki , a poza takimi łódeczkami jak nasza pływają po nim barki i małe kontenerowce.
Na jednej z wysp oglądaliśmy cały proces produkcyjny cukierków z kokosa i popijaliśmy wodę kokosowa prosto z orzecha. W tym turystycznym miejscu kokos kosztuje 10000 dongów czyli 1,65 zł.
Widzieliśmy też „mini zoo”, gdzie hodowane są krokodyle, żaby i węże. Aż żal tych zwierzaków, bo warunki bardzo słabe.
Przyzwyczajamy się do temperatury, pijemy pyszną i słodką „ca phe suda” czyli mocna kawę ze skondensowanym mlekiem, korzystamy z uroków mieszkania w centrum Sajgonu i testujemy uliczne jedzenie. Ryż smażony, makaron smażony, bahn mi czyli świeża bagietka z mięsem / jajkiem sadzonym / zieleniną (do wyboru). Pychota, choć nie powala w porównaniu, np. z Indonezją.
Dzisiaj Mania powiedziała, że najbardziej smakował jej kurczak (skrzydełko).
Kolejny dzień to wycieczka do świątyni kaodaistycznej i tunelu vietcongu w Cu Chi. Świątynia zrobiła na nas duże wrażenie. Warto też poczytać o samej religii, bo to połączenie najważniejszych religii monoteistycznych.
Wizyta w Cu Chi to lekcja historii i pokazanie wojny w Wietnamie z „drugiej strony”. W wersji mocno propagandowej, ale warto to zobaczyć. System tuneli w okolicach Cu Chi liczył w szczytowym momencie 250 km długości. Były budowane w całości ręcznie i służyły m.in. do transportu wyposażenia i broni z Kambodży. Samo Cu Chi było miejscem, które pomogło wojskom północno-wietnamskim w zdobyciu Sajgonu.
Zejście do wąskiego tunelu i przejście raptem 30 metrów to ciekawe doświadczenie. Nie wyobrażam sobie jednak tego, że żołnierze mieszkali tam kilka tygodni bez wychodzenia i poruszali się na kilku poziomach.
Co ważne żołnierze znali tylko korytarze i pułapki na swoim terenie, żeby w razie złapania nie mogli wyjawić zbyt wielu informacji.
Elementem, który wzbudził naszą niechęć była strzelnica wojskowa, gdzie można było skorzystać z kilku rodzajów broni. To trochę tak jak strzelanie turystyczne na terenie pól śmierci niedaleko Phnom Pehn w Kambodży.
Dzieciaki dzielnie wytrzymują ten harmonogram.
Jutro zmykamy na północ do Mui Ne. Będzie ciszej i spokojniej.
Tyle ciekawych miejsc, że przydaje się „pamiętnik” dla uporządkowania wrażeń. Buźki naprawdę „zjarane” ale uśmiechnięte.