Kolejny miesiąc pełen wrażeń za nami. Sesje skończyliśmy bardzo sprawnie i bez poprawek. W piątek 3 tygodnie temu odebrałem telefon od Mateusza. Powiedział, że mogę płynąc na rejs na Chopinie, na 2,5 tygodnia od najbliższej niedzieli. W końcu zdecydowałem się skorzystac z tej propozycji, ale zanim ruszyłem do Niemiec pojechaliśmy z Agnieszką w Karkonosze.
Dwa dni chodzenia po górach bardzo nam się przydały po całym zamieszaniu sesyjnym. Pogoda była bardzo dobra, a ludzi jak na lekarstwo. Od Szklarskiej Poręby podeszliśmy na grań i szliśmy w kierunku Śnieżki. Dzień skończyliśmy w Samotni, którą od dawna chcieliśmy odwiedzic, ale jakoś nigdy nie udało nam się znaleźc tam wolnych miejsc. Rano przywitał nas piękny widok na Mały Staw. Dalej ruszyliśmy przez Kopę i Kocioł Łomniczki do Karpacza. W Poznaniu byliśmy ok 20, a już o 22:30 spotkaliśmy się na dworcu PKS z Mateuszem, Atą i Bamborem. Pożegnanie z Agnieszką na ponad 2 tygodnie i ruszyliśmy w stronę Kilonii.
Rejs organizowany był przez Baltic University Programme, a brali w nim udział studenci z 12 państw regionu Morza Bałtyckiego. W poniedziałek od rana prowadziliśmy szkolenia żeglarskie, z pracy na rejach, manewrów i olinowania. Skończyliśmy dopiero o 19 kiedy już wszyscy studenci mieli mocno zamieszane w głowach od wszystkich dziwnych nazw.
Wypłynęliśmy z Kilonii o świcie i ruszyliśmy w kierunku Norwegii. Pogoda nas rozpieszczała, aż za bardzo, bo z wiatrem było bardzo słabo. Po krótkich odwiedzinach w Aarhus w Danii popłynęliśmy przez Kattegat i Skaggerak i na Morzu Północnym wiatr się odnalazł. Coraz więcej żeglowaliśmy, załoga zgrywała się, manewry odbywały się coraz szybciej, a studenci zamiast o wykładach myśleli coraz bardziej o statku. Mieliśmy płynąc do Bergen, ale w końcu podjęta została decyzja, że płyniemy do miasteczka Odda na końcu malowniczego Sørfjord.
Noce były coraz jaśniejsze i coraz krótsze, a kiedy zbliżyliśmy się do fjordów zrozumieliśmy dlaczego o Norwegii mówi się tyle dobrych rzeczy. Kapitan zdecydował też o postoju na kąpiel we fjordzie i prawie wszyscy skorzystali z tej możliwości chociaż temperatura wody nie zachęcała. Im bliżej byliśmy Oddy tym fjord stawał się węższy, góry coraz wyższe (ok 1500 m.n.p.m.), a najbardziej zdziwił nas śnieg zalegający nie tylko na szczytach.
Odda na długo zapamięta nas, a my na długo Oddę. Ciepłe przyjęcie z jakim się spotkaliśmy i pomoc, której doświadczyliśmy były niesamowite. Burmistrz wrócił z urlopu, żeby nas przyjąc, miejscowi samorządowcy uwijali się jak w ukropie, a wszyscy chcieli zapewnic nam jak największą liczbę atrakcji, takich jak grill, wieczór tańców norweskich czy wizyta w historycznej elektrowni wodnej. Cała załoga spędziła też jeden dzień chodząc po górach, a część z nas doszła na wys. 1400 m.n.p.m., gdzie zaczyna się lodowiec. Było naprawdę pięknie.
Na pożegnanie zrobiliśmy paradę rejową i cała załoga stojąc na rejach śpiewała i wykrzykiwała hip-hip-hurra na cześc Oddy i burmistrza. To był plan kapitana Mendrygała, który dbał o to, żebyśmy jako statek i załoga byli postrzegani jak najlepiej.
W drodze powrotnej jednego popołudnia udało się nam złowic za pomocą 3 wędek aż 120 makreli, które szybko przygotowaliśmy, a kucharz usmażył na kolację!
Powrót do Polski oznaczał też silniejsze wiatry i mocniejszy przechył, ale nikt nie narzekał, bo wszyscy byli spragnieni mocniejszych doznań.
W miejscu gdzie Skagerrak spotyka się z Kattegatem odwiedziliśmy jeszcze Lysekil (czy. Liseszil) i po 1,5 doby postoju popłynęliśmy dalej. Na uwagę zasługuje fakt, że najwęższy przesmyk między Szwecja i Danią, czyli Sund (od którego cała cieśnina wzięła nazwę) pokonaliśmy na żaglach!
Dalsza trasa do Polski minęła bez problemów i 16 lipca o 7 rano rzuciliśmy cumy na keję w Świnoujściu. To był bardzo udany rejs, chociaż brakowało (nie tylko mi) mocniejszego wiatru, bo wtedy załoga zgrywa się najlepiej.
Niesamowitą niespodzianką było to, że Agnieszka zadzwoniła do mnie kiedy byłem jeszcze na pokładzie, czy mogę na chwilę zejśc ze statku, bo… ona właśnie do mnie idzie. Początkowo nie wiedziałem o co chodzi, a potem rzuciłem się biegiem wzdłuż nabrzeża. Okazało się, że w zupełnej tajemnicy Agnieszka przyjechała do Świnoujścia:) Super!! Razem zjedliśmy obiad i ruszyliśmy na pociąg do Poznania.
Podczas pobytu Jacka na Chopinie postanowiłam z Rodzicami pojechac w Karkonosze. Podobnie jak tydzień wcześniej z Jackiem wyznaczyliśmy dwudniową trasę z noclegiem w Samotni. Wyjechaliśmy samochodem w sobotę wcześnie rano do Karpacza , z którego wyszliśmy w góry ok. godziny 11. Przeszliśmy bardzo ładną trasę, mianowicie: Karpacz – Pielgrzymy – Przełęcz Karkonoska, skąd już grania przeszliśmy do Słoneczników – nad Wielkim Stawem, od którego padał deszcz aż do dojścia do Samotni. W bardzo dobrych humorach
zjedliśmy obiad i pograliśmy w kości, po czym powoli poszliśmy złapac trochę snu, który jak najbardziej się nam (szczególnie rodzicom) należal. Planem na niedziele było wejście na Śnieżkę i zejście wzdłuż granicy polsko-czeskiej (w stronę Przełęczy Okraj) do Karpacza. Ostatecznie udało się go zrealizowac, pomimo sporej ulewy, która złapała nas od razu po wyjściu ze schroniska. Na Śnieżce widok był zdecydowanie ograniczony przez otaczającą nas dookoła mglę, jednak chwilowe przejaśnienia spowodowały, ze zdecydowaliśmy się na zejście dłuższa trasa powrotną Czarnym Grzbietem ( prawie 5godzin). Pierwszy raz szliśmy tym szlakiem, który początkowo prowadzi w wysokiej kosówce, a następie przez las, przypominający tropikalny las:) Po żmudnym zejściu prawie 900m w dół doszliśmy do Karpacza, z którego po zjedzeniu obiadu ruszyliśmy w ścianie deszczu w stronę domu. Zdecydowanie było widac różnicę w ilości osób chodzących po Karkonoszach w stosunku do pobytu z Jackiem, zapewne ze względu na pogodę, która w sumie nas nie zaskoczyła, bo podziewaliśmy się deszczu. Powiedziałabym raczej że miło się zdziwiliśmy, gdy przez prawie całe podejście pierwszego dnia świeciło słońce i pogoda była idealna do chodzenia po górach. Jednym słowem wyjazd udał się bardzo dobrze i mam nadzieje, ze uda nam się jeszcze nie raz go powtórzyc:)
W trakcie, kiedy byłem na rejsie, okazało się, że możemy jechac na tydzień do Włoch, w Dolomity. No i jedziemy, już za 2 dni. Będziemy chodzic po szlakach/drogach zwanych via ferrata – czyli żelazna droga. Są to ubezpieczone drogi trekkingowo-wspinaczkowe. Bierzemy ze sobą kaski, uprzęże i specjalne lonże asekuracyjne i czekamy na nowe doznania. Jadą z nami: Magda – siostra Agnieszki, Ata i Mateusz z Warszawy. Odezwiemy się po powrocie i na pewno wrzucimy nowe zdjęcia.
Już teraz w dziale FOTO są galerie z rejsu, z naszego pobytu w Karkonoszach oraz z pobytu Agnieszki z rodzicami w Karkonoszach.
Tutaj można przeczytac wywiad z nami dla portalu Moje Miasto Poznań.
Pozdrawiamy