Narty, Święta i Sylwester

Znów nim się obejrzeliśmy przeleciał miesiąc od ostatniego newsa. Idzie nowy rok i może uda się nam bardziej mobilizować do uaktualniania strony częściej niż raz na 4 tygodnie;)

Ale po kolei, bo jest o czym opowiadać.

Ostatniego newsa zakończyliśmy na informacji, że jedziemy na narty. Ostatecznie tak też się stało, ale nie obeszło się bez stresu. Początkowo chcieliśmy jechać do Francji, jednak 2 tygodnie przed wyjazdem dostaliśmy maila z informacją, że pomimo tego że śnieg jest, wyciągi będą jeszcze nieczynne, ponieważ Francuzi nie zdążyli przygotować się do otwarcia sezonu i wyjazd musi zostać odwołany.

                     

Byliśmy zaskoczeni, ale chęć wyjazdu szybko zmobilizowała nas do szukania nowego biura podróży. Myśleliśmy, że będzie to trudne, ale już po 15 minutach Jacek (mój kuzyn) rezerwował miejsce do Livigno we Włoszech:) W tym przypadku nie musieliśmy odprawiać modłów o śnieg, ponieważ tydzień przed naszym przyjazdem w ciągu dwóch dni spadło go 80cm. Takie informacje tylko przybliżały nas do szusowania!

5 grudnia wieczorem zasiedliśmy w autobusie i w 12 osób ruszyliśmy do Włoch, żeby po 20 godzinach dojechać do zasypanego śniegiem Livigno. Pogoda na miejscu była idealna: ponad 2m śniegu, mróz i słońce. Apartamentami byliśmy bardzo miło zaskoczeni. Akurat w tym, w którym mieszkaliśmy z Jackiem było na tyle dużo miejsca, że każdy posiłek jedliśmy wspólnie ze znajomymi, a co za tym idzie wszystkie imprezy odbywały się u nas w pokoju 🙂

Sama miejscowość nie jest duża. Położona jest w dolinie pomiędzy dwoma ośrodkami narciarskimi Carosello 3000 i Mottolino. Znana jest przede wszystkim ze strefy bezcłowej, o czym sami się przekonaliśmy. [nie ma co wozić alkoholu do Livigno, bo to tak jakby się woziło drewno do lasu:)]

Nie wiem z czego to wynikało, ale w grudniu praktycznie 99% narciarzy to Polacy. Czasem zapominaliśmy nawet o tym, że jesteśmy we Włoszech. Przy dolnej stacji kolejki odbywała się „Polska impreza” po wjeździe do górnej stacji również witały nas polskie głosy „Zapraszamy do zabawy. Polska impreza w Livigno!”:) Jacek z Agata niestety doświadczyli mniej przyjemnej sytuacji, która się wiąże się również dużą ilością Polaków. Chodząc po sklepach w pewnym momencie usłyszeli „Tipico Polaco. No Money”. Fakt faktem, że sami w autobusie zderzyliśmy się z Polakami, którym nie zależało na opinii Włochów o Polakach i zachowywali się jakby zostali wypuszczeni z klatki…Niestety…

Wracając jednak do nart. Zgodnie założyliśmy cała grupą, że ruszamy na narty od samego rana, żeby skorzystać z wakacji maksymalnie jak się da:) Po pierwszym zjeździe już wiedzieliśmy, że będzie to udany wyjazd. Było bardzo mało ludzi, a trasy świetnie przygotowane.

Z 12 osób 4 były początkujące. Od rana uczyły się na łatwej trasie, ale już po kilku godzinach wjechały wyżej i doskonaliły swoje umiejętności. Trzeba to napisać: uczniowie byli nadzwyczaj pojętni!:) Reszta grupy pojechała od razu śmigać na trudniejsze trasy. Ja niestety musiałam sobie zrobić godzinną przerwę w ciągu dnia, ponieważ podczas jednego wyskoku przy skręcie tak umiejętnie spadłam, że wyrwałam tylnie wiązanie w narcie i musiałam wypożyczyć nowe. Na szczęście nic mi się nie stało i mogliśmy dalej szukać najbardziej nam pasujących tras. Adam z Piotrkiem jako penetratorzy zjazdów poza trasami przygarnęli Jacka i mnie i mogliśmy ćwiczyć jazdę w puchu.

Tak jak pierwszego dnia część grupy uczyła się jeździć tak drugiego już wszyscy jeździliśmy razem. Wciągnęliśmy Madzie (moją siostrę) żeby trochę pojeździła w puchu, ale raczej tego nie polubiła słysząc jej okrzyki po każdym upadku (jak tylko powstanie film to każdy zrozumie o czym piszę 🙂 ).

Trzeciego dnia niestety potwierdziło się, że jest to dzień kryzysowy i tego dnia jest większe prawdopodobieństwo połamania się w porównaniu z innymi dniami. Tak też było w moim przypadku. Zjeżdżając z jednej z tras musiałam wyhamować w krótkim czasie z dużej prędkości w wyniku czego wygięłam nienaturalnie kolano. Chwilę odpoczęłam i nie zauważyłam, żeby było na tyle źle, żebym nie mogła jechać. Chciałam dojechać do jednej z restauracji, żeby tam odpocząć, ale jak się okazało miałam za mało siły, żeby tam dotrzeć. Kolano miałam na tyle słabe, że wywróciłam się po raz drugi i wtedy pękła mi kość piszczelowa. Nie było innej opcji niż wezwać ratowników na skuterze by zwieźli mnie do miejscowości i dalej do szpitala. Tym sposobem udało mi się zakończyć narciarski wyjazd i resztę czasu spędzić w łóżku w gipsem na nodze. W szpitalu lekarz postawił diagnozę pękniętej kości piszczelowej, po czym już po powrocie dowiedziałam się o problemach z łękotką. Podobno do wesela się zagoi:) Mając taką opiekę jeszcze w Livigno i teraz w domu na pewno:) Niedosyt jednak pozostaje i żal, że nie możemy jechać w góry tak jakbyśmy chcieli…

Reszta ekipy jeździła dalej opowiadając mi przez walkie-talkie jakie to dobre czy złe warunki są na trasach. Jeszcze trzeciego dnia zaczął delikatnie padać śnieg. Jednak z każdym wyjrzeniem przez okno ukazywały się kolejne centymetry nowego puchu na drogach. Sypało non stop. Kierowcy ratraków nie nadążali z przygotowywaniem tras. Takie warunki panowały do momentu kiedy nie wyjechaliśmy. Ostatniego dnia nie było widać różnicy pomiędzy trasą a resztą góry (przypis red.).

Wszystko na co mieliśmy wpływ całą grupą udało się perfekcyjnie. Trochę nie mogliśmy się dogadać z biurem turystycznym, które wykazywało się skrajnym niezorganizowaniem w kilku przypadkach, ale dzięki temu wiemy, że w przyszłym roku jeśli nie uda nam się czegoś samemu załatwić to z biurem OIS już na pewno nie pojedziemy.

Po powrocie do Poznania ja siedziałam w domu pomiędzy wizytami u lekarzy równocześnie starając się nadrobić napisanie kilku prac zaliczeniowych na uczelnie, a Jacek biegał codziennie do kancelarii oraz na zajęcia dodatkowo pomagając mi w codziennym funkcjonowaniu…🙂…ANIOŁ NIE FACET 😉

Wigilię spędziliśmy w domach każdy z osobna, za to wymienialiśmy się potem w pierwsze i drugie święto. Ale to już były ostatnie takie „osobne” Święta:) Minęły nam przede wszystkim rodzinnie i spokojnie.

Powoli nastawiamy się na Sylwestra, którego spędzimy niestety w Poznaniu, a nie tak jak planowaliśmy w Tatrach. Mam nadzieję, że nadrobimy ten wyjazd w lutym i marcu – oczywiście jeśli noga pozwoli.

Z tego miejsca chcielibyśmy złożyć Wszystkim: Rodzinie, znajomym i nieznajomym, którzy odwiedzają naszą stronę Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Wielu marzeń, do których realizacji będziecie dążyć tak jak my z naszymi podróżami…A „Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety” [R. Kapuściński].

Na koniec jeszcze zdjęcia z Włoch – kliknij tutaj

Pozdrawiamy!

Agnieszka i Jacek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *