O początku podróży, która mogła się nie odbyć

W jednej chwili nasz 5-tygodniowy wyjazd stanął pod olbrzymim znakiem zapytania. Ta chwila trwała przez prawie 36 godzin.

Oto krótka historia tego jak zaczęła się nasza podróż do Wietnamu i Chin.

Na początek pełen luz

Jest kilka sposobów dostania wietnamskiej wizy. My wybraliśmy pośrednika, który miał załatwić nam promesy wizowe. Na tej podstawie wjeżdża się do Wietnamu i na jednym z 3 lotnisk międzynarodowych wydawana jest wiza.

Wnioski złożyliśmy na 1,5 tygodnia przed wyjazdem z opcją „express”, w której procedura trwa normalnie 2 dni robocze. Wszystko pod kontrolą.

Cztery dni później przypomniałem się i odpowiedź, którą dostałem była raczej uspokajająca.

—–

Dear customer,

Thank you for contacting us.

Due to restriction on 3 months visa after Lunar New Tet and visit from North-Korea and USA, express processing is still temporary stopped.

It was suppose to be lifted earlier.

All 3 months visa takes about 3-4 days. In few cases, they might use 5 days to take extra check.

As part of our service, we will send staff to the immigration tomorrow once it opens and push the proccess.

As long as you are not blacklisted, then it will be solved.

You don’t need to worry. In worst case, if the immigration delays we have options to solve your case.

We have much experience in last minute cases and will do our best to support you.

—-

Kolejnego dnia, kiedy jechaliśmy już do Monachium wymieniliśmy jeszcze dwa maile i oto przyszła odpowiedź. Potwierdzili opóźnienie, ale przyczyna nie była nadal znana.

Sprawa miała zostać załatwiona „jutro” czyli w dniu wylotu do Pekinu.

Dear customer,

We have contact the immigration today and they confirm a delay. We don’t know why or the reason.

Sometime they do a random extra check or technical issues.

They will finish processing tomorrow. We are pushing it forward and will in person go and follow up tomorrow again.

You don’t need to worry, as long as you are not in restricted/ blacklist list to enter Vietnam, it will be solved tomorrow.

Jan Michał na czarnej liście

Jeszcze tego samego dnia wieczorem dowiedzieliśmy się, że nasze podanie nie zostało rozpatrzone pozytywnie, bo… jakiś Jan Michał Stanisławski jest na czarnej liście władz wietnamskich. No po prostu HIT!

Oczywiście firma pośrednicząca rozumie, że nasz Jan to dziecko i nie może mieć przeszłości kryminalnej, przynajmniej w Wietnamie, ale zgody na wjazd nie ma.

Zadeklarowali, że wyślą znowu kogoś na lotnisko i będzie dobrze.

Czas płynie. Idziemy spać i rano ruszamy na lotnisko z nadzieją, że wszystko się wyjaśni najpóźniej w Pekinie.

Nieszczęścia chodzą… w dużych grupach

Chwilę później podczas odprawy w Monachium miał miejsce taki dialog:

  • – „Poproszę wizy albo promesy” – mówi pani z obsługi
  • „Nie mamy. Dostaniemy za kilka godzin.”
  • – „To poczekajcie. Odprawę zamykamy o 12:50” (była 11:05)

Puls przyspiesza. Agnieszka przeklina pod nosem. Adrenalina. Miękkie nogi.

Czyżby to był koniec? Zanim jeszcze na dobre nie zaczęliśmy?

Na szczęście oboje mamy tak, że po chwili szoku przestawiamy się na myślenie o rozwiązaniach.

Najpierw konsultacja u supervisora w biurze AirChina – „nie lecicie”. Kara dla linii lotniczej za zawrócenie nas z Pekinu to nawet 30.000 euro za osobę. Chcemy zaryzykować mając wysokie ubezpieczenie, ale to nie wchodzi w grę.

Ostatecznie okazuje się, że możemy polecieć jeśli pokażemy bilet do innego kraju. Przypomina nam się akcja z Buenos Aires 13 lat temu. Bardzo podobny scenariusz.

Szukamy. Najtańsze bilety są do Bangkoku. Chcemy kupić, że z opcją zwrotu tylko żeby przepuścili nas w Monachium.

„Dzwoń do chłopaka, który kupił nam bilety do Wietnamu. Może on coś znajdzie” – mówię do Agnieszki szukając połączeń w telefonie.

Aga załatwia wszystko przez telefon i ostatecznie kupujemy bilety do stolicy Tajlandii, żartując, że najwyżej zmienimy plany wakacyjne. Problem w tym, że nie moglibyśmy skorzystać z biletu powrotnego, ale to już zupełnie inna historia.

Pokazujemy bilety w telefonie w biurze AirChina.

  • – „To są bilety. Możemy lecieć?”
  • – „Nie, muszą być wydrukowane”.
  • – „Ale przecież można odprawić się z biletami elektronicznymi”
  • – „Nie, te muszą być wydrukowane”.

Wysyłamy bilety mailem na adres biura AirChina na lotnisku. Maile nie przechodzą. W biurze mają jakąś blokadę.

Ze stanowiska informacyjnego odsyłają mnie do kafejki internetowej na lotnisku. W kafejce nie mogę zalogować się na maila. Czysty cyrk.

W końcu drukujemy, pokazujemy bilety, odprawiamy się i przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa. Czyżby koniec przygód?

Zawsze sprawdzaj dwa razy

Czekamy na wejście do samolotu. Kiedy wracam z Jasiem z łazienki, Agnieszka podekscytowanym głosem krzyczy: „Mamy to! Jest mail. Sprawdź tylko czy wszystko jest ok.”

Sprawdzam trzymając telefon w lekko drżących rękach. Nie jest ok. Promesa jest dla Agnieszki, Mani i dla mnie. Piszę maila, żeby wysłali cokolwiek potwierdzającego dla Jasia. Huśtawka nastrojów.

Po kilku minutach wysyłają coś typu promesa dla promesy, z prośbą do władz wietnamskich o zgodę na jednorazowy wjazd dla Jasia. Tym razem Agnieszka weryfikuje dokument. Data urodzenia jest zła. Piszę maila.

Samolot kołuje. Wyłączamy internet. Agnieszka w ostatniej chwili odwołuje bilety do Bangkoku, żebyśmy zapłacili mniej za ich anulowanie. Pozostaje nam czekać i wierzyć, że będzie dobrze.

Zrobiliśmy mały krok do przodu. Lecimy.

Niekończąca się opowieść

Pekin. Odprawa, formularze wizowe, kolejka. Niewłaściwa kolejka i niewłaściwe formularze. Inna kolejka, inne formularze. Mija godzina czekania, podczas której dostajemy maila z pismem dla Jasia (właściwe dane) i… Mani, która miała już promesę. Dziwne, ale ważne że jesteśmy kolejny krok do przodu.

W końcu urzędnik pyta o karty pokładowe na kolejny lot. Nie mamy ich, bo w Monachium mogliśmy odprawić się tylko do Pekinu. Tłumaczymy, przechodzimy. Wiza tymczasowa, powrót do pierwszej kolejki.

Po nocy w podróży i intensywnym poranku kładziemy się spać w hotelu, który Agnieszka załatwiła w biurze AirChina przed podróżą. Potem spacer, jedzenie i znowu na lotnisko.

Good morning, Vietnam!

Tym razem odprawa poszła bardzo sprawnie. W Hanoi czeka na nas człowiek z biura pośredniczącego w sprawach wiz, dzierżąc kartkę z napisem Mr. Jan Stanislawski.

Ciach, ciach, dajemy mu zdjęcia do wizy, 25 USD od osoby i po 20 minutach mamy wizy w paszportach.

Niesamowite uczucie. Ulga. Możemy zaczynać wakacje!

———-

P.S. W tym całym zamieszaniu dzieciaki były niesamowicie spokojne. O tym jak się spisywali i bawili w podróży napiszemy przy innej okazji.

P.P.S.Trochę jeździłem już po świecie, ale nigdy nie czekali na mnie z kartką. Jasiu szybko zaczął.

P.P.P.S. Ekipa z biura pośredniczącego zrobiła naprawdę dużo. Bardzo dobry kontakt, dobra obsługa i skuteczność. Ta firma to www.wietnam-wiza.com. W tym przypadku w połączeniu z naszą zimną krwią na lotnisku w Monachium było to kluczowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *