Połówka i życiówka czyli 1/2 IM na Enea Poznań Challenge

Jak już wiecie, ostatnie tygodnie były dla nas wyjątkowe: pojawił się Jasiu i od razu dorwał się z Mańką do komputera, było trochę dobrego zamieszania i do tego jeszcze start na 1/4 IM w Bydgoszczy, podczas którego zrobiłem życiówkę osiągając czas 2:25:47.
W skrócie jest dobrze i intensywnie.

Lato dla mnie to też czas dwóch kolejnych wyzwań. Pierwszym z nich miał być start na dystansie 1/2 IM (1.9 km pływania, 90 km na rowerze i 21,2 km biegu) podczas ENEA Challenge Poznań. Rok temu ukończyłem te zawody po walce z żołądkiem na rowerze i miałem realne oczekiwania w sprawie wyniku 🙂

Ale zanim o zawodach, to jeszcze o tym co było przed nimi.

Był dreszczyk emocji
W zeszłą niedzielę po nawałnicy pojechałem na trening rowerowy i wszystko było zgodnie z planem. Spakowaliśmy auto, rower na niedawno założony bagażnik dachowy i krótki dojazd do domu. Atmosfera sielankowa, dzieci śpią, a my z Agnieszką już przed garażem podziemnym rozprawiamy na temat niedawnych opadów. Tę miłą sytuację przerwało głośne: jeb, zgrzyt, pizg.
Nawet bez wysiadania z auta wiedziałem co się stało – wjazd do garażu okazał się za niski…

11098994_10155842285120054_3847750135823108055_n
Widelec po zderzeniu ze ścianą

 

Gdy wyszliśmy, rower był jakoś nienaturalnie ustawiony, widelec wisiał tylko na lince hamulcowej, a lemondka (takie coś co wystaje z kierownicy i dzięki czemu można przyjąć lepszą pozycję) była wbita w elewację budynku.
Oboje posłaliśmy w eter kilka stęków i niecenzuralnych określeń, ale to i tak niczego nie zmieniło. Wyrwałem rower ze ściany i już.
Tydzień przed startem byłem bez roweru.

Okazało się jednak, że zawsze są ludzie, na których można liczyć. Ktoś zaproponował pożyczenie widelca, ktoś całego roweru – to było bardzo budujące. Po rozpoznaniu kilku możliwości i dzięki sprawnej akcji ze strony znajomych z MarkoweRowery.pl już w piątek odebrałem w pełni sprawny rower. Uff 🙂

Sobota to czas na kibicowanie znajomym na dystansie olimpijskim (1,5 km / 40 km / 10 km). Tutaj było dużo emocji, w tym nagłe zatrzymanie pewnego zawodnika 400 metrów przed metą zakończone szczęśliwym finiszem, ale dzięki temu chłonęliśmy atmosferę triatlonowego święta. Wieczorem jeszcze tylko odprawa z huczym powitaniem naszego PRO czyli Kacpra Adama i do domu.

Poranna logistyka w niedzielę była wymagająca i ostatecznie pojechaliśmy osobno żebym zdążył do strefy zmian. Agnieszka zapanowała nad dzieciakami i furą innych rzeczy oraz dowiozła towarzystwo nad Maltę. Kotku, jestem Ci za to bardzo wdzięczny.

Pamięć, bezsilność i siła
W strefie zmian zapanowała pewna nowość, czyli system workowy z rzeczami na kolejne etapy spakowanymi w specjalne worki, zamiast jednej skrzynki obok roweru. Moim zdaniem to świetne rozwiązanie! Gdy ułożyłem już wszystko przy rowerze powtórzyłem sobie wszystko w głowie:

1. wbiegam do strefy,
2. biorę worek,
3. zdejmuję piankę,
4. wyciągam buty rowerowe i zakładam je na nogi,
5. pakuję piankę, czepek i okularki do worka,
6. wrzucam worek do wyznaczonego miejsca,
7. biegnę do roweru,
8. zakładam okulary,
9. zakładam kask… KASK!!

K… nie mam kasku! Został w samochodzie, którym jedzie Agnieszka, a za 5 minut zamykają strefę. Łapy mi opadły.
Szybka analiza, rozmowa z sędziami i sytuacja uspokojona. Agnieszka będzie mogła podać kask do mojego worka.

Po tym orzeźwiającym poranku ruszyłem w okolice startu. W tym czasie organizatorzy zachowali się bardzo dobrze, bo uczcili minutą ciszy zawodnika, który zmarł dzień wcześniej po tym jak topił się na etapie pływackim. Zastanawiałem się czy poza oświadczeniem będzie jakiś widoczny symbol i faktycznie stanęli na wysokości zadania.

Start
Przy starcie tłok i pozytywne zamieszanie. Setki zawodników robiły rozgrzewkę, nad głowami (bardzo nisko nad głowami) latały samoloty Grupy Żelazny, a pośród nas jechał traktor zbierający śmieci. Taki drobny zgrzyt i nieogarnięcie organizacyjne, ale poza tym było świetnie. W momencie startu profesjonalistów Agnieszka dobiegła z naszym rydwanem i pozytywnymi informacjami, że mój kask czeka na mnie w strefie zmian 🙂

IMG_5339
Przed startem

 

Start odbywał się falami według grup wiekowych i chwilę po 9 moja kategoria (M30) została wezwana do wejścia do wody. Jeszcze przed rozpoczęciem zawodów konferansjer powiedział „expect rough swim, windy bike ride and demanding run” (spodziewajcie się trudnego pływania, wietrznej jazdy na rowerze i wymagającego biegu”). Facet wiedział co mówi 🙂
Start był dość wąski i przez kilkaset metrów pralka była konkretna, później sprawę utrudniał wiatr, który po cichutku spychał nas z masami wodę w stronę miejsca, z którego ruszyliśmy. Przy równej wodzie i braku wiatru nastawiałem się na pływanie ok 36 minut. Ostatecznie wyszło mi tych minut 47. Dużo i aż trudno mi uwierzyć, że to tylko kwestia pogody. Może przepłynęliśmy trochę więcej?

Zmiana i rower
Po wyjściu z wody mieliśmy do pokonania długą i dość stromą drogę do strefy zmian. Na jej początku stało mnóstwo ludzi, którzy krzyczeli i pewnie wśród tego krzyku znalazły się słowa: „uwaga” i „stopień”. Zorientowałem się, po tym jak wyłożyłem się przed tą całą publicznością. Swoją drogą chyba jakiś kawałek płyty można było tam zastosować, no ale przynajmniej otrzeźwiło mnie po machaniu rękami. Szybko do strefy i realizacja planu tak jak to opisałem wcześniej – już z kaskiem. Jeszcze tylko małe problemy z odnalezieniem roweru – okularki korekcyjne zostały w worku, a optyczne były przy rowerze – i jadę.

IMG_5360
Wspinaczka do strefy zmian
IMG_5377
Buziaki dla kibiców i rura przed siebie

 

Pierwsza część etapu rowerowego to czysta poezja. Wiatr lekko w plecy, dużo siły, dobre odżywianie i wszystko gra. Pierwsze 20 km zrobiłem ze średnią 38,5 km/h. Taaaak, było szybko. Schody zaczęły się po nawrocie w Kostrzynie. Pod wiatr nie było już tak różowo i zaczęła się walka na dobre. Przy nawrocie w Poznaniu czekała już na mnie Marysia, Witek, Jacek i Tosia, a po drugiej stronie drogi Agnieszka z Manią, Jasiem i rodzicami. Ale to daje kopa. Nawet pod górę mogłem jechać bez wysiłku. Kolejne 45 km to powtórka z rozrywki czyli szybko do Kostrzyna (ale już nie tak szybko jak na początku) i mozolny powrót. W trakcie pierwszego kółka mocy dodawał też Garnek Mocy wraz ze swoją operatorką Magdaleną. Podobno tak waliła w gar, że po 3 latach krążenia po zawodach w całej Polsce przedziurawił się. Czas trochę gorszy od zakładanego, ale przy tym wietrze średnia prawie 33 km/h to i tak sukces.

Go, go, go do mety
Mając już ponad 90 kilometrów w nogach i rękach szybko zmieniłem buty i ruszyłem na ostatni etap czyli półmaraton prosto do mety. Pierwsze 5 kilometrów to standardowo świetne samopoczucie i pomimo wielkiego planowania (podczas jazdy na rowerze) tempo szybsze niż zakładałem. Na trasie dużo kibiców, a ekipa Stanisławskich i Porzucków ustawiła się w idealnym miejscu.

IMG_5391
Run happy. Be happy 🙂
IMG_5392
Najlepsi Kibice na trasie. Dziękuję!
IMG_5423
Mania z Jackiem
IMG_5409
1-2-Tri
Przybijamy piątki
Przybijamy piątki

Kolejne kółko też było bardzo żwawe, a przyjemność z biegu podbijali kibice, zespoły muzyczne, szał w okolicach mety i inni zawodnicy, którzy w większości cieszyli się z tego co właśnie robią. Na każdym okrążeniu sił dodawał MKON przybijający piątki wielką łapą z klasycznym napisem „Ogień z dupy”, no i wspomniany już Garnek Mocy. Ostatnie 8-10 kilometrów to już drobne oznaki braków energetycznych, ale też narastająca euforia, że zbliżam się do mety i wyniku, o którym rok temu nawet nie myślałem. Kilometr przed metą Agata z Jackiem podbiegali ze mną, a Jacek nawet pobiegł do przodu, żeby zobaczyć kogo mogę jeszcze wyprzedzić (jednego mi się udało 🙂

Meta. Zbliżająca się meta to w przypadku tak dużych zawodów to miejsce działające jak magnes. Przyciąga i napędza. Mnie napędzała jeszcze jedna myśl – gdzieś tam czeka na mnie Mańka, z którą chciałem zakończyć zawody. Gdy wbiegłem w wiwatujący tłum rozglądałem się za Agnieszką, rodzicami i Marysią, no i Manią oczywiście. Znalazłem wzrokiem Mamę, ale ona pokazała mi, że mam biec dalej. Podobno w moich oczach było widać strach, że Mani tu nie ma. No, ale była. Kilkadziesiąt metrów dalej wystawiona przez barierkę. Chwyciłem ją chociaż trochę płakała, ale kiedy zobaczyła mnie i poczuła, że biegniemy to od razu zaczęła się śmiać i krzyczeć z radości. Ostatnie 100 metrów do mety to już kompletna euforia. Wbiegliśmy na podest, podnieśliśmy szarfę i dostałem dużego buziaka. To chyba najlepsza nagroda.

IMG_5469
Przejmuję Mańkę przed ostrym finiszem
IMG_5481
Razem do mety
IMG_5489
Czysta radość

Oficjalny czas: 5:37:31. Możesz zapytać czy to dobrze. Dla mnie rewelacyjnie tym bardziej, że rok temu na tej samej trasie miałem 6:30 z groszem. To prawie godzina różnicy! Drobny niedosyt pozostał, ale w tych warunkach to było chyba tyle ile mogłem z siebie dać.

Potem był medal – obowiązkowo przekazany Mani, chwila odpoczynku, jedzenie, picie i dalej już czas spędzony wspólnie ze wszystkimi Kibicami. Chyba najbardziej niesamowite było nie to, że w ciągu tych kilku godzin pokonałem 113 km, ale to jak czułem się po zawodach. Byłem zmęczony, ale normalnie funkcjonowałem, a to tylko pokazuje, że poranki i noce spędzone na bieganiu, rowerze, no i trochę na pływaniu przynoszą efekty.

IMG_5496
Na mecie – prawie godzina urwana. Jest dobrze.

 

Na zakończenie jeszcze raz bardzo dziękuję wszystkim „moim” kibicom, którzy byli ze mną: Agnieszce, bez której tego wszystkiego by nie było, Mani, Jasiowi, Mamie, Tacie, Marysi, Witkowi, Tosi, Jackowi, Asiorowi, Irze, Przemkowi, Dawidowi, Jackowi i Agacie. Jeśli kogoś pominąłem to przepraszam i proszę się zgłosić to uzupełnię 🙂 Dzięki wam bardzo mocno poprawiłem życiówkę na dystansie 1/2 ironmana i dostałem mocnego kopa przed kolejnym wyzwaniem.

IMG_5541
Triatlonowy Dzień Dziecka

 

IMG_5567
Razem po zawodach. Dziękuję!
IMG_5558
z Kibicami na mecie
IMG_5563
współautorka tego sukcesu

 

To tyle na dziś, bo i tak mocno się rozpisałem. Najważniejszy start tego roku jest jeszcze przede mną, ale o tym napiszę już niedługo. Jestem dobrej myśli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *