Rio de Janeiro – blaski i cienie

27 lipca przyjechalismy do Rio. I od tamtego czasu dzieje sie naprawde duzo. Poczatkowo zastaly nas upaly, ale od dwoch dni pada deszcz i jest 16st.

Ale od poczatku, bo naprawde jest co opisywac.

Pierwszego dnia caly dzien chodzilismy po miescie. Jest ogromne, wrecz przytlacza tempem zycia. Dlatego tez wieczorem zostalismy w hostelu. Bylismy na Corcovado (Statua Chrystusa) i dalej wloczylismy sie po miescie.

Jeden chlopak w hostelu powiedzial, ze na rogu ulicy bedzie grill, i ze mamy przychodzic. W miedzyczasie poznalismy Lindsey i  Bena z UK, z ktorymi poszlismy zobaczyc co sie dzieje na rogu.

Okazalo sie, ze wsrod wszystkich osob,ktore tam byly, tylko my bylismy ;turystami; Ale z minuty na minute poznawalismy coraz wiecej osob i czulismy sie pewniej.W koncu pojawilo sie pytanie dokad idziemy na impreze?. Co chwile pojawiala sie nowa propozycja, ale najczesciej wystepowala opcja ;favela;, czyli impreza w slumsach, najbiedniejszej czesci Rio. Razem z poznanymi Anglikami nie wiedzielismy czy isc, czy nie, bo naczytalismy sie w lonely planet, ze pojscie tam, szczegolnie wieczorem, nie jest rozsadne. I tak od 19.30 ciagle sie zastanawialismy, a zarazem namawialismy jeszcze kilka osob, zeby poszlo z nami, bo w grupie powinno byc razniej. Pytalismy tez ludzi prowadzacych hostel, czy pojscie do favelo na impreze jest bezpieczne, i odpowiedz byla jedna: ;idzcie z Roberto, to wszystko bedzie ok;. Tylko kto to jest Roberto?! Poznalismy Norwega, Kolumbijczyka i Iranczyka, ktorzy znali Roberto i mowili, ze mamy jechac. Ok. 24 przedstawili nam juz slawnego Roberto, który dawal juz znaki do wyjscia. To on koordynowal wyjazd na impreze. Wprawdzie z drzacymi ze strachu nogami, ale pojechalismy w grupie 10 ;turystow; i kilku ;tubylcow;, taksowkami na miejsce. Zaczelismy sie powaznie zastanawiac kim jest Roberto, bo wszyscy go sluchali, taksowkarze jechali za nim, my szlismy za nim gesiego, bo wiedzielismy, ze jak bedziemy z nim, nic nie moze nam sie stac. Po 10 minutach dojechalismy kreta droga do faveli. Roberto pokazal, ze idziemy. Po chwili uslyszelismy pytanie: ;Do you want to see my house?; Z glownej drogii zeszlismy w bok. Gole sciany, w przedpokoju stala tylko kanapa. Usmiechal sie do nas, tak jakby byl dumny z tego, ze ogladamy jego mieszkanie. Po podniesieniu kciuka do gory i usmiechnieciu sie do siebie, ruszylismy w gore faveli. Wszyscy schodzili przed Roberto z drogi, sciaskali mu dlon, a gdy zobaczyli, ze jestemy razem z nim, podchodzili do nas i nas klepali po ramieniu lub podawali reke. My niczym nie zdziwieni, po prostu dalej sie usmiechalismy i kroczylismy krok w krok za Roberto. Zatrzymalismy sie przy ;barze;, tzn. Czterech golych scianach, z firanka, ktora oddzielala kibelek. W srodku stala tylko lodowka z piwem i plastikowy stolik, z kilkoma krzeslami. Poczatkowo sie czulam jakby wpuscili nas do faveli, a potem zamkneli w barze, zeby przypadkiem nic nam sie nie stalo,bo bylismy tam jedynymi bialymi i naprawde bardzo wyroznialismy sie z tlumu. Poza tym kilka osob z karabinami przechodzacych przede mna nie wzbudzili mojego zaufania. Jedna kolejka piwa i kolejny znak od Roberto, ze idziemy na gore. I znowu dawka tajemniczosci i zarazem adrenalina osiagala coraz wyzszy poziom. Przecisnelismy sie pomiedzy tlumem mieszkajacym w faveli i weszlismy do klubu! Nawet nie przeszlo mi przez mysl, ze kiedys bede miala okazje znalezc sie w klubie nocnym w centrum najbiedniejszej dzielnicy Rio de Janeiro! Weszlismy do sali, gdzie dwie sciany (dl.18m i wys. Na 3m) byly w glosnikach! Czulam jak cale moje cialo drzy. Wszedzie czulam uderzajacy bas. Roberto przeprowadzil nam na druga strone sali i tam zaczelismy tanczyc, bo naprawde nie dalo sie nie reagowac na uderzajace basy! Dwie dziewczyny pomiedzy mna a Jackiem patrzyly na mnie jak tancze i dawaly mi znaki (usmiechajac sie i pokazujac kciuka) czy dobrze tancze, czy nie. Tak naprawde to nie wiem czy te ruchy, które wykonywalam można w ogole nazwac tancem, poniewaz  nie mam pojecia jak mam sie ruszac do muzyki typu ;strzaly z karabinu!; Przez to, ze impreza dosyc pozno sie rozpoczela ;po chwili; zrobila sie juz 4 rano i grupowo stwierdzilismy, ze można by sie powoli ewakuowac do hostelu. Dalismy znac Roberto, ze powoli chcielibysmy isc. Usmiechnal sie i podniosl reke do gory, zeby ruszyc za nim do wyjscia. Po wyjsciu ciagle slyszalam huk muzyki w uszach, poza tym nie moglam uwierzyc w to, ze znalazlam sie w srodku faveli, oprowadzana przez bossa tamatejszych terenow. Roberto wyprowadzil nas na obrzeza, bysmy mogli wziac taksowki.  Naprawde cos niesamowitego i opisujac to po kilku dniach wciąż nie moge uwierzyc, ze zdecydowalismy sie tam pojsc.

Dzieki temu, ze poszlismy tam wieksza grupa, czulismy sie bezpiecznie, poza tym bylismy tam z Roberto, który jest szefem faveli, w ktorej bylismy. Gdyby go nie bylo, to na pewno bysmy sie nie zdecydowali.

Koleny ranek: Jacek stracil glos. Mienly juz trzy dni od tamtej imprezy, a On nadal ma chrype. Proby zaspiewania ;I will always love you; Whitney Houston zakonczyly sie tragicznie. Bylismy nie do zycia. Brak snu, emocje i ciagle zatkane uszy sprawily, ze rano bylismy isc w stanie tylko na specer po plazy.

O 14 mieslismy sie spotkac w hostelu, bo dzien wczesniej zamowilismy (razem z Lindsey i Benem)  wyjazd do faveli.

W sumie to zastanawialismy czy nie sprobowac jej odwolac, poniewaz po pierwsze glupio czulismy sie, ze jedziemy z aparatami ogladac jak zyja inni, po drugie bylismy juz w faveli w nocy na imprezie, ktora dala nam pewien obraz o tamtym miejscu. Ostatecznie poszlismy.

Przyjechala po nas dziewczyna, jeszcze z innymi osobami, które chcialy jechac do faveli. Nie wiedzialam jak ma wygladac ten ;objazd po faveli;.Podjechala po nas samochodem z ciemnymi szybami, wiec przestraszylam sie, ze bedziemy ogladac wszystko z samochodu. Na szczescie od razu po dojezdzie na miejsce okazalo sie, ze bylam w bardzo duzym bledzie. Wycieczka wygladala tak, ze: za 2R$ wjechalismy motorami(!) (z miejscowymi) na sama gore faveli. A bylo gdzie wjezdzac, bo w tej, w ktorej bylismy mieszkalo 300tys ludzi! Na jednym wzgorzu mieszka polowa Poznania!

Dziewczyna, ktora nas oprowadzala, powiedziala, zebysmy wyciagneli aparaty, kamery, bo nikt nam tego nie ukradnie. Przede wszystkim, zeby krasc, wszyscy chodza na Copacabane, po drugie robiac zdjecia dzieciom, mysla, ze dzieki temu beda slawni, i specjalnie usmiechaja sie do robiacych im zdjecia ludzi.

Zdjecia moglismy robic wszedzie i wszystkim, z wyjatkiem osob, które staly z karabinami. Szlismy przez srodek faveli, waskimi uliczkami, przy ktorych można bylo dostac wszystko. Podobno, to co jest na Copacabanie, można dostac w faveli, tylko, ze kilkakrotnie razy tansze. Ludzie nie placa tam zadnych oplat za gas, prad itd., poniewaz nikt nie jest w stanie tego zweryfokowac, kto ile zuzywa pradu.

Co kilkadziesiat metrow stoi ogromny slup, do ktorego podpiete jest kilkanascie zwojow kabli, totalnie poplatanych i pociagnietych do kazdego domu. Szlismy w dol faveli, odplywy sciekow (które wpadaja do oceanu, dlatego trzeba wiedziec, gdzie można sie kapac!), zrzuty do smieci, pomiedzy tym domy (domki, jedno lub dwu-pokojowe) i usmiechniete dzieci. Wszysko na kupie. Dom na domu i przy domie. Jedne z cegly, inne po prostu z tego co znalezli na smietnikach. Weszlismy do jednego z domu, byla to galaria. Obrazy namalowane przez mieszkancow faveli robia ogromne wrazenie. Jaskrawe kolory, przeplecione z czarnymi i namalowane niesamowicie starannie. Miniaturki, kazdy, nawet najmniejszy szczegol dopracowany do konca. Weszlismy jeszcze na dach ,zeby zobaczyc ogromna ilosc domkow, które ciagna sie praktycznie od oceanu, az po same szczyty gor.

To, ze można w faveli znalezc wszystko, coraz bardziej sobie uswiadamialam widzac fryzjerow, sklepy ze wszystkimi najpotrzebniejszymi rzeczami, stoly bilardowe (mniejsze niz normalnie, bo duze by sie nie zmiescily), kafejki internetowe…Podobno otworzyli tam nawet McDonalds;a! Schodzlismy w dol faveli ponad 1,5godziny. Dzieci usmiechaly sie i chcialy ogladac zdjecia, które im zrobilismy. Na koncu krzyczac do nas Gringo staraly sie sprzedac bransoletki, naszyjniki, które same zrobily (np. Z cienkich kabli).

Niesamowite, ze tylu ludzi mieszka w jednym miesjcu. Ciesze sie, ze zobaczylam favele w dzien i w nocy. Robi ogromne wrazenie, i trzeba tam jechac, zeby zrozumiec, ze Rio to nie tylko piekne slonce, niesamowite plaze i ocean.

Wrocilismy do hostelu padnieci, bo kolejny dzien spedzilismy na poznawaniu czegos nowego. Ale mielismy juz cos w planach- Samba club night. Krotka drzemka i pojechalismy z Julio (chlopak, który m.in. Prowadzi hostel) i jeszcze kilkoma osobami do klubu samby. Mialo nie byc tam turystow i rzeczywiscie, bylismy jedynymi turystami w calym klubie. A klub byl naprawde duzy, trzy pietra, które zyly samba. Zespol gral na zywo, co dodawalo jeszcze niesamowitej atmosfery. Wszyscy tanczyli (rozstrzal wieku od 20 do 60lat), kelnerzy, ktorzy chodzili po klubie z tacami ruszali sie w rytm samby. Julio przyprowadzil jakies dwie dziewczyny, które zaczely mi pokazywac jak sie tanczy sambe i podstwowe kroki juz znam:) Po raz kolejny znalezlismy sie w miejscu nie uczeszczanym przez turystow i moglismy poczuc prawdziwa brazylijska sambe. Znowu wrocilismy nad ranem do hostelu, co odbilo sie na naszej kondycji nastepnego dnia.

Pogoda nie nastrajala do wyjscia, ale chcielismy isc na rynek – Hippie Fair, który byl troche zrobiony pod turystow, ale nadal można znalezc cos zwyklego i lokalnego. Na drugim, na ktorym bylismy – Sao Cristovao Fair oprocz tego, ze miesci sie na torze wyscigowym dla koni, nie zrobil wiekszego wrazenia. Wieczorem znowu czekala na nas kolejna atrakcja Rio- Maracana- jeden z najwiekszych stadionow na swiecie.

Mielismy bilety na mecz dwoch druzyn z Rio: Fluminense contra Botafogo. Stadion jest ogromny! W porownaniu do tego, ktory widzielismy (Stadion Lecha) to Maracana naprawde jest ogromna! Poczatkowo nie widzielismy komu kibicowac, ale po gwizdach lub okrzykach radosci innych kibicow zorientowalismy sie, ze kibicujemy Fluminense.

Wrzaski, walenie piesciami w krzeslka po nieudanej akcji to normalne. Okrzyki zapewne byly bardzo podobne do tych, które można slyszec w Polsce, tylko ze po portugalsku:) Powiewajace flagi, ogromne, przesuwane nad naszymi glowami robila wrazenie! Poczatkowo przegrywalismy, ale pod koniec pierwszej polowy ;nasi; strzelili gola i taki juz wynik zostal do konca meczu.

Atmosfera jest super i trzeba bedzie po powrocie do Poznania pojsc na mecz pokibicowac Kolejorzowi:)

(Monia- tu dla Ciebie specjalne pozdrowienia!:))

Tego samego dnia kupilismy jeszcze bilety do Belem (na wtorek). Przed nami 50godzinna podroz autobusem. Potem 5dni na statku do Manaus z pewnoscia pozbawia nas dostepu do internetu, ale mam nadzieje, ze na najblizsze dni ten opis wystarczy:)

Pozdrawiamy!

Jeszcze jedna bardzo wazna rzecz: nakrecilismy krotki filmik z Corcovado i można go obejrzec na http://video.google.com  wpisujac Pozdrowienia z Rio. Bedziemy sie starali wrzucac takie filmiki, bo na pewno urozmaica nasza strone i bedziecie mogli zobaczyc nasze ;ruszajace sie mordki; 🙂

(film dostepny tez tutaj )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *