Zaplanowanie urlopu okazało się sprawą pełną niespodzianek, a pierwszą z nich było to, że zamiast na 2 tygodnie alpejskiego wchodzenia na czterotysięczniki zwiedzaliśmy góry w Polsce i Czechach. Nie doczytaliśmy wcześniej, że w drugiej połowie września zamykają większość schronisk i tyle.
Wybór padł dość szybko na kurs wspinaczkowy, do zrobienia którego zbieraliśmy się już dawno temu. Ze względu na sprawny dojazd i dobre opinie wybraliśmy Sudecką Szkołę Wspinaczki Jarka „Blondasa” Liwacza. Kurs odbywał się w Sokolikach, niedaleko Jeleniej Góry.
(baza wspinaczkowa 9UP – nasze miejsce noclegowe)
Poza pierwszym dniem pogoda przez cały kurs była piękna i mogliśmy zrobić wszystko co zostało zaplanowane .
Większość działań wspinaczkowych prowadziliśmy na Sukiennicach, Chatce, Stodole i Krzywej Turni (takie skały 😉 ). Zaczęliśmy od wspinania „na wędce” czyli z górną asekuracją, a w kolejnych dniach wspinaliśmy „z dołem”, prowadząc kolejne drogi.
(pod Sukiennicami)
Różnica wygląda następująco:
WSPINANIE Z GÓRNĄ ASEKURACJĄ: po odpadnięciu w zasadzie nie lecimy w dół; partner/ka trzyma nas na linie
WSPINANIE Z DOLNĄ ASEKURACJĄ: po drodze wpinamy się do stałych punktów asekuracyjnych; po odpadnięciu lecimy w dół w zależności od odległości od punktu asekuracyjnego
WSPINANIE NA WŁASNEJ ASEKURACJI: wspinając się osadzamy w skale różne magiczne urządzenia (kości, heksy, friendy itd.); bardziej skomplikowana wersja wspinaczki „z dołem”; po odpadnięciu… dla pewności lepiej nie odpadać:)
(przygotowanie do wspinania z własną asekuracją)
(Jacek prowadzi, a Agnieszka asekuruje z dołu)
(Agnieszka na stanowisku, „ściąga” mnie do siebie)
(pod samym szczytem Krzywej Turni)
(razem po skończeniu drogi)
Długo można by pisać, ale najlepiej spróbować, bo emocji jest dużo, a radości jeszcze więcej.
Na Małym Sokoliku zrobiliśmy drogę o nazwie Rysa Tota (V, TRAD). Bardzo ciekawa, z widokami na całą okolicę.
Tutaj Agnieszka osadza asekurację na drugim wyciągu:
W ramach kursu uczyliśmy się także prusikować, czyli wychodzić po linie i bawiliśmy się na zrzutni, gdzie w warunkach „laboratoryjnych” przećwiczyliśmy sytuację poważnego odpadnięcia partnera, którego imitowały wielkie opony 🙂
(prusikowanie na Taborze pod Krzywą)
(Agnieszka wyrwana z ziemi podczas zabawy na zrzutni)
Po 6 dniach kurs się skończył, wszyscy uczestnicy pojechali do domu, a my mieliśmy ruszyć na Grossglockner. Tyle, że pogoda nadal nas rozpieszczała i zamiast jechać 900 km, zrobiliśmy ich 30 do Jeleniej Góry, gdzie zaopatrzyliśmy się w linę i ekspresy i wróciliśmy w Sokoliki, żeby powspinać się przez kolejnych kilka dni.
W końcu i na nas przyszedł czas, więc odwiedziliśmy Anię i Robba (tak, tak – to ci od podróży rowerowych, książek i warsztatów dla dzieci), a potem ruszyliśmy do Pragi.
(most Karola)
W stolicy kraju Krecika spędziliśmy niecałe 24 godziny, ale odświeżyliśmy wspomnienia, wypiliśmy dobre piwo u Svejka i poszwędaliśmy się po Hradcanach.
(prawdziwe turisty i widok z Hradcan)
Z Pragi dość sprawnie przemieściliśmy się w Tatry, gdzie spotykaliśmy się z ekipą z portalu Outdoor.org.pl, żeby symbolicznie pożegnać naszego kolegę Pawła „Dybla” Nadybala – ratownika TOPR, który zginął w sierpniu w Słowenii.
Piękna jesienna pogoda rozpieszczała nas przez cały weekend, który spędziliśmy na wycieczkach w okolicach Doliny Pięciu Stawów Polskich i Morskiego Oka.
(początek szlaku na Szpiglasową Przełęcz)
(widok na Dol. 5 Stawów Polskich ze Szpiglasowej Przełęczy)
Po takich dwóch tygodniach wróciliśmy do Poznania, naładowani energią, nowymi doświadczeniami i widokami.