USA – Los Angeles, San Diego

Powróciliśmy! Cali, zdrowi, szczęśliwi i pełni zapału do działania i pisania:)

Początkowo chcieliśmy pisać co tydzień podczas wyjazdu, ale jak to z nami bywa, byliśmy na aktywnych wakacjach i najzwyczajniej w świecie nie było czasu:)

Zatem zabieram się za nadrabianie zaległości. Relację podzielimy na części – w najbliższym czasie pojawi się tu kilka newsów, więc zaglądajcie, czytajcie i może Was to zainspiruje:)

Od początku

Termin wyjazdu był uzależniony od kilku czynników, ale ostatecznie padło na przełom marca i kwietnia, co jak się okazało było naprawdę udanym wyborem. Z kolei trasa i wybór kolejności zwiedzania to wynik znalezienia tanich biletów do Los Angeles zamiast do Nowego Jorku.

11 marca wyruszyliśmy z Poznania do Kopenhagi, by dalej przekonać się czy całą trójką zniesiemy 11,5 godzinny lot do Stanów. Okazało się, jakże by inaczej, że nic takiego nas nie zaskoczyło – Mania, ale także my znieśliśmy lot bardzo dobrze i po całym dniu podróży amerykański celnik przywitał nas szerokim uśmiechem i przepuścił nas przez odprawę. Nie wiem czy to kwestia podróży z dzieckiem, ale nigdzie nie mieliśmy problemów, o których słyszeliśmy przed wyjazdem: „wypełnianie wniosków wizowych to najmniejszy problem, dopiero później wizyta w ambasadzie…a nawet nie wizyta, a samo potraktowanie Was po przylocie…to będzie najgorsze…”. Jeśli już mamy wskazywać najbardziej uciążliwą rzecz to było to wypełnianie wniosków wizowych, które składają się z co najmniej kilku niepotrzebnych pytań:-)

IMG_1917

W Mieście Aniołów spaliśmy u Mike’a, którego znaleźliśmy przez CouchSurfing. Akurat przyjechaliśmy do jego mieszkania w momencie kiedy miał gości, ale absolutnie nie przeszkadzało mu to i od razu przesiedliśmy się do rozmowy. Dopiero po jakimś czasie poczuliśmy zmęczenie i nastąpiła pierwsza i w zasadzie jedyna prawdziwie nieprzespana noc ze względu na Mariannę, która najbardziej odczuła zmianę godziny i po prostu postanowiła nie spać.

Los Angeles – miasto gigant, które w każdą stronę ciągnie się kilkadziesiąt mil. Jest na tyle duże i zróżnicowane, że w zależności od tego w jakiej dzielnicy mieszkasz inaczej się zachowujesz i można rozpoznać „skąd pochodzisz” (nie piszę o różnicy pomiędzy mieszkańcami Wildy i Podolan;-)).

IMG_1946

Bez planu i ładu rozpoczęliśmy marsz przez miasto i tak zostało aż do wyjazdu. Głównie chodziliśmy i włóczyliśmy się, zwiedzając bez przymusu. Mania była na tyle wyrozumiała, że nas nie ograniczała i zasypiała w każdym miejscu i prawie każdej pozycji:)

LA zwiedziliśmy zaczynając od spojrzenia na nie z góry, czyli z 27 piętra ratusza, po którym oprowadził nas architekt miejski, który po prostu chwycił nas na korytarzu i powiedział, że musi nam coś pokazać. Na nic zdały się tłumaczenia, że byliśmy już na górze sami.

IMG_1951

Stwierdził, że na pewno nie zwróciliśmy na wszystko uwagi i sam nam opowie (spóźniając się tym samym na spotkanie). Od tego momentu wiedzieliśmy, że jesteśmy na wyjeździe gdzie wszystko jest „super, extra, cool and huge, and that LA is much better than NYC:)”

Samo centrum jest całkowicie niż w europejskich miastach. Nie ma małych kafejek, ale za to jest pełno fast food’ów i budek z hamburgerami, do których ustawiają się kolejki podczas przerwy na lunch.

IMG_1958

Prawdę powiedziawszy to w centrum mogliśmy swobodnie rozmawiać po hiszpańsku i dogadalibyśmy się tak samo dobrze jak mówiąc po angielsku. Zachodnie wybrzeże, a szczególnie Los Angeles jest w dużej części zamieszkane przez Meksykanów. Nawet w San Diego jest ich mniej pomimo bliskości granicy z Meksykiem.

Pewnego dnia pojechaliśmy na poszukiwania gwiazd srebrnego ekranu do Universal Studios. Gwiazdy niestety zniknęły w tłumie przygniecione przez masę turystów:) Powitał nas czerwony dywan, a zaraz za nim Osioł ze Shreka, Shrek, Transformers, Marylin Monroe i setki innych gwiazd i gwiazdeczek (niekoniecznie we własnej osobie), o których istnieniu nie wiedzieliśmy.

W sumie to niesamowite znaleźć się w miejscu, gdzie znajdują się największe studia filmowe na świecie. Jednak jest to miejsce, które można odwiedzić raz i jest się nasyconym:) Najlepiej oddadzą to po prostu zdjęcia.

IMG_2165

IMG_2150

IMG_2091

IMG_2173

Z działki filmowej odwiedziliśmy także Aleję Gwiazd – gwiazd „dla Gwiazd” jest na chodnikach dokładnie 2520! Akurat trafiliśmy na moment, kiedy ta ostatnia była robiona dla Kate Winslet, która odsłoniła ją 17 marca (http://uk.eonline.com/news/522135/kate-winslet-honored-with-star-on-hollywood-walk-of-fame) 🙂

IMG_2178

Trafiliśmy także na światową premierę filmu Captain America. Wybaczcie, ale nie znamy tego filmu, więc nie rozpoznaliśmy żadnej wielkiej gwiazdy na czerwonym dywanie. Może te największe dopiero później dojechały?:)

IMG_2190

Los Angeles to jednak nie tylko Hollywood. To także Malibu, Santa Monica na północ od miasta oraz Venice i Muscle Beach. Szerokie plaże, wzdłuż których ciągną się ścieżki rowerowe i biegowe, na których pełno ćwiczących ludzi. Tylko woda w Pacyfiku bardzo rześka, ale chętnych do kąpieli nie brakuje.

 

IMG_2228

IMG_2254

IMG_2273

IMG_2278

Po spacerze wzdłuż plaży i przeciskaniu się po zatłoczonej Venice Beach pojechaliśmy na południe, do San Diego, gdzie czekała na nas Agnieszka, kuzynka Jacka.

Zawsze miło spotkać znajomą twarz, ale tym razem było jeszcze fajniej, bo spotkaliśmy się po pierwszy w powiększonym gronie:)

San Diego o wiele bardziej przypomina europejskie miasto i od razu przypadło nam bardziej do gustu niż Los Angeles. Niższa zabudowa, sporo małych restauracji ze stolikami na chodnikach, w których można zjeść nie tylko meksykańskie i amerykańskie jedzenie (nie korzystaliśmy, ale przynajmniej była alternatywa) i piękny Balboa Park oraz ZOO. To tylko niektóre atrakcje, które spowodowały, że czuliśmy się tam naprawdę dobrze.

Jak to my, postanowiliśmy chodzić swoimi ścieżkami. Zaczęliśmy od samego centrum, czyli od dzielnicy latarni gazowych. W czasie ich montażu były fenomenem, ale obecnie idąc z duchem czasu zostały przerobione na elektryczne.

Pierwszy raz w życiu mieliśmy okazję także wejść na stadion baseball’owy. W rzeczywistości boisko jest mniejsze niż w „amerykańskich filmach”, a podobno i sam mecz nie jest aż emocjonujący jak w telewizji:) Nie mieliśmy okazji się o tym przekonać, ale tak mówią Ci co wolą koszykówkę od baseball’u.

IMG_2346

Jeśli robić parki to z rozmachem – chyba z takiego założenia wyszli projektanci Balboa Park. Miejsce, w którym nie tylko Ci, którzy lubią siedzieć na trawie znajdą coś dla siebie, ale także dla tych głodnych wiedzy. Po całym parku rozsiane są najróżniejsze muzea. My z naszym znanym zamiłowaniem do muzeów odwiedziliśmy jedno – Air and Space Museum;)

IMG_2363

IMG_2387

IMG_2407

IMG_2442

Nie chcieliśmy Mariannie odbierać przyjemności z podróżowania i także dla niej musieliśmy coś znaleźć. Długo nie musieliśmy szukać, bo zaraz przy Balboa Park znajduje się jedno z największych ZOO na świecie. Niby tylko ZOO, a jednak zrobiło na nas wrażenie. Było inne niż te, w których dotychczas byliśmy. Przede wszystkim wybiegi dla zwierząt były idealnie wkomponowane w teren, na którym znajdował się ogród. Ścieżki pomiędzy poszczególnymi zwierzętami były kręte, niejednorodne, z górki i ostro w dół, dzięki czemu nie nudziło nam się i spędziliśmy tam prawie cały dzień!

IMG_2538

IMG_2571

IMG_2623

IMG_2628

IMG_2642

Z filmowego podwórka odwiedziliśmy jeszcze Hotel Coronado, na półwyspie Coronado. W 1959 roku nakręcono tu film Some like it hot (Pół żartem pół serio) z Marilyn Monroe w roli głównej, a olbrzymi kompleks nadal jest hotelem i pomimo upływu lat nadal robi wrażenie, a szczególnie jego położenie tuż przy plaży.

IMG_2676

Postanowiliśmy także zapoznać się bliżej z historią San Diego, nie aż tak długą bo z 1769 roku i pojechaliśmy z Agnieszką do Old Town, czyli miasteczka, w którym znajdowało się kilka budynków, a przede wszystkim sąd i areszt. To tutaj „zaczęło się” San Diego. Obecnie to miejsce jest bardzo turystyczne, ale warto było zobaczyć na własne oczy jak wyglądało amerykańskie miasteczko pod koniec XVIII wieku.

IMG_2463

IMG_2474

Tym czasem damy Wam chwilę odsapnąć i już niedługo kolejna część naszych przygód. To dopiero tydzień w 5 tygodniowego wyjazdu! 🙂

IMG_2702

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *