Wietnamczycy i angielski

Taka sytuacja z dzisiaj:

– Ajskrim. Du ju hef ajskrim?
– Jes, jes. Kam. Menu.

Menu było, tyle że bez lodów.

To tylko jeden z przykładów rozmów z Wietnamczykami w knajpkach, pensjonatach i autobusach.

W wielu przypadkach widać nastawienie na sprzedaż czegokolwiek, a nie na usłyszenie potrzeby. Czasem to po prostu brak znajomości wspólnego języka przez kupującego i sprzedawcę.

Jest też dużo pozytywnych przypadków, ale zjawisko jest tak częste, że zwróciło moją uwagę.

Hał macz czyli porozmawiajmy o cenach

Najważniejsze pytanie w kupowaniu podczas podróży brzmi: „ile to kosztuje?”. Formy odpowiedzi mogą być różne. Jeśli obie strony znają liczebniki we wspólnym języku to wystarczy z nich skorzystać. Czasem można to okrasić wstępem albo zakończeniem.

Jednak nawet jeśli nie znacie wspólnego języka to jest też kilka innych rozwiązań:

  1. pokazać na palcach
  2. pokazać banknoty / monety przedstawiające cenę
  3. napisać na kartce
  4. napisać na kalkulatorze, no i ostatni krzyk mody…
  5. napisać na smartfonie – szczególnie jeśli pytanie o cenę oderwało sprzedawcę od oglądania ciekawostek w internecie.

Można by też po prostu napiąć kartkę z ceną ustawioną np. między arbuzami. Przyjmuję jednak, że to może popsuć przyjemność z targowania się.

Sztywność językowa

Tymczasem uzyskanie informacji w Wietnamie nie zawsze jest proste. Na podstawie sytuacji z cenami, ale też innymi rozmowami stworzyłem teorię o sztywności (albo małej elastyczności) językowej Wietnamczyków. Tak jakby trudno było im wyjść trochę poza schemat, gdy my kaleczymy ich język.

Jeśli nie trafisz z wymową dokładnie tak jak powinno być (w przypadku nazw wietnamskich) albo jak uważają, że powinno być (nazwy angielskie) to pojawia się problem ze zrozumieniem.

Pierwszy zwrócił mi na to uwagę Piotr, znajomy językoznawca z którym spotkaliśmy się w Sajgonie. Mówił, że nawet przy próbie zamówienia PHO – chyba najbardziej eksportowej wietnamskiej potrawy jest sporo problemów. Pho, phu, pha… nie działało 🙂 W bardzo turystycznych miejscach jest lepiej, ale to raczej wyjątek od reguły.

Mam wrażenie, że w Polsce obcokrajowiec chociażby próbujący wymówić „schabowy” albo „pierogi” zostałby zrozumiany.

Google Translate na pomoc

W kilku sytuacjach korzystaliśmy z aplikacji Google Translate, ale nawet zaawansowana funkcja tłumaczenia rozmowy nie zawsze pomagała.

Dla mnie trudnością w korzystaniu z tej aplikacji jest brak wiedzy o konstrukcji języka wietnamskiego. Po prostu nie wiem czy powinienem powiedzieć:

  • Chciałbym kupić 20 znaczków.
  • Poproszę o 20 znaczków.
  • Daj 20 znaczków, czy może
  • 20 znaczków.

Chciałbym zrobić to jak najbardziej kulturalnie, ale mam wrażenie, że to wprowadza zamęt.

Tablice reklamowe

Zupełnie inna kategoria to tłumaczenia w menu, na tablicach reklamowych i informacyjnych. Można tam znaleźć prawdziwe perełki, a czasem mam wrażenie, że tablice z pełnym prawidłowym tłumaczeniem nie istnieją.

Brakujące litery, dodatkowe litery, słowa zmieniające znaczenie. Na początku trochę szokuje, a potem jest miłym dla oka akcentem.

Koniec języka za przewodnika

Tak czy inaczej dobrze, że takie rozwiązania są dostępne. Tylko czy to nie spowoduje, że kolejne pokolenia nie będą chciały uczyć się języków obcych?

Czy hasło „koniec języka za przewodnika” odejdzie do lamusa? Czy zamiast uśmiechnąć się i podać rękę na powitanie będziemy podawać smartfon, który wszystko przetłumaczy?

Mam nadzieję, że nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *