Wyobraź sobie, że leżysz wygodnie, przykryty miękkim kocem i czytasz książkę albo słuchasz muzyki.
Brzmi jak wygodny zakątek w domu, prawda?
Tymczasem leżysz na rozłożonym fotelu, razem z 43 osobami i jedziesz pośród pól ryżowych, gór albo wzdłuż wybrzeża.
Jedziesz w tzw. sleeping busie przez Wietnam. To niesamowita przygoda Zapraszam!
Ceremonia wejścia
Dotychczas w autobusach było tak: wchodziłem, siadałem i jechałem. Tutaj sytuacja jest trochę bardziej złożona.
Po pierwsze wchodząc do autobusu zdejmujesz buty. Podobnie jak przy wchodzeniu do wietnamskich domów. Wkładasz buty do siatki, którą podaje tobie kierowca i następuje część druga – szukasz miejsca. Czasem jest ono wskazane na bilecie, a czasem odbywa się to na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”.
Fotele ułożone są w 3 rzędach (obok siebie) i na 2 poziomach jak łóżka piętrowe. Nie myl tego jednak z autobusem piętrowym. Tutaj wszyscy jadą razem.
Przy fotelu jest stolik z miejscem na książkę / telefon i wodę, a na ciebie czeka koc. Czysty i zachęcający do przykrycia się.
Oparcie można ustawić w kilku pozycjach, w tym w prawie poziomej, która umożliwia całkiem wygodne spanie.
Zabawa zaczyna się, gdy masz więcej niż 180 cm wzrostu lub duże stopy. Jest ciasno na długości, a dodatkowo robisz co możesz żeby ułożyć stopy. Nie ma jednak co dramatyzować. Na tyle autobusu fotele nie mają sztywnego zamknięcia na stopy, a w pozostałych przypadkach trzeba poćwiczyć gibkość.
Procedura lądowania
Siadasz, mościsz się, próbujesz upchnąć podręczny bagaż między nogami i … jeszcze nie jedziesz.
Zanim wszyscy wylądują bezpiecznie w swoich fotelach, sprawdzona zostanie obecność, a bagaże załadowane do luków najczęściej mija kilka do kilkunastu minut.
Nie panikuj. To nie jest pendolino, żeby spóźniało się 2 godziny. Tutaj to codzienność, z którą trzeba się liczyć. Przecież jesteś w podróży i naprawdę nie ma większego znaczenia czy dojedziesz na miejsce 30 minut później. Co więcej, im później dojedziesz tym więcej snu zaznasz. No, ale o tym później.
W tym czasie obserwujesz współpasażerów, oglądasz kolorowe lampki rozwieszone wzdłuż okien, sprawdzasz miękkość koca. Wpisując się w globalny trend możesz też chwycić telefon i zanurzyć się w social mediach albo rozpocząć głośną rozmowę video w jednym z popularnych komunikatorów. Oczywiście bez słuchawek.
Film drogi
Siedzisz albo leżysz w swoim wygodnym fotelu. Czytasz, słuchasz, rozmawiasz. Czasem przyśniesz.
Jeśli podróż zaczęła się przed godz. 19 to jest duża szansa, że po ok. 2 godzinach autobus zatrzyma się na 30 minutową przerwę. To samo dotyczy jazdy o poranku i w ciagu dnia.
Na przystanku zjesz, wypijesz, rozprostujesz nogi i skorzystasz z łazienki, bo nie wszystkie autobusy mają WC na pokładzie. To ważne przy podróżowaniu z dziećmi – warto wykorzystać każdą okazję, nawet na śpiąco.
Ciekawostką jest to, że do wyjścia podczas postoju nie potrzebujesz swoich butów. Przy wyjściu z autobusu stoi kosz ze służbowymi klapkami. Wracając z przerwy po prostu wrzucasz je go kosza, a on wędruje do luku.
Więc spij kochanie…
Dość łatwo zasypiam w różnych dziwnych sytuacjach. Niemniej jednak w wietnamskim autobusie przydatna może być opaska na oczy i ewentualnie zatyczki do uszu. Te drugie w komplecie z wibrującym budzikiem, żeby nie przespać przystanku.
Maska będzie przydatna dlatego, że kiedy już zaśniesz na twój sen i twoje oczy będzie czychało 3 wrogów czyli 3 formy świateł:
- światła z innych samochodów, które doskonale widać przez przednią szybę prawie ze wszystkich miejsc (wróg zewnętrzny)
- czerwone i niebieskie diody, wyglądające jak przy podejściu do lądowania na lotnisku – niby nic, ale daje po oczach (wróg wewnętrzny nr 1) i na koniec
- pełna iluminacja – sprawia, że czujesz się jakbyś obudził się na stadionie piłkarskim szczególnie jeśli następuje po całkowitej ciemności (wróg wewnętrzny nr 2) – fala białego światła oznacza najczęściej ważny przystanek.
Wracając do sedna – maska na oczy albo kawałek ciemnego materiału może pomóc w podróży.
Miejsce znajdzie się zawsze
W tym pięknie ułożonym autobusowym świecie jest jednak coś co sprawia, że taka podróż ma posmak nieokiełznanej przygody. No a przynajmniej jest to coś innego niż podróż autobusem, do której przywykłeś.
To coś w samolotach nazywa się overbooking. Tutaj to raczej chęć pomocy i zarobienia dodatkowych dongów (VND – waluta wietnamska).
Chodzi o to, że pasażerowie śpią nie tylko na rozkładanych fotelach, ale także na podłodze.
Wyzwanie zaczyna się, gdy chcesz przejść nad dodatkowymi pasażerami i jednoczenie nie zahaczyć tych śpiących już ja dolnych i górnych fotelach. Ze śpiącym dzieckiem na rękach jest jeszcze ciekawiej.
Co istotne nikomu to nie przeszkadza. Nikt nie burzy się, nie marudzi. Wszyscy funkcjonują bardzo pokojowo w tej autobusowej układance.
Mając w głowie negatywne doświadczenia z dodatkowymi pasażerami w autobusach na pograniczu Peru i Boliwii mieliśmy trochę obaw, ale niepotrzebnie. Nie słyszeliśmy o autobusowych kradzieżach.
Stacja końcowa czyli trochę informacji praktycznych
Dwa nocne przejazdu zaliczyliśmy w ramach tzw. open bus ticket. Za trasę z Sajgonu do Hanoi (6 odcinków, łącznie ok. 2000 km) zapłaciliśmy 950.000 VND za osobę (ok. 150 zł). Za dzieci o 25% mniej. Korzystaliśmy z firmy Hanh Cafe.
To rewelacyjna opcja, biorąc pod uwagę to, że nie wydaliśmy pieniędzy na dwa noclegi.
Trzeci przejazd był na trasie Ninh Binh – Ha Giang, a ostatni czeka nas w drodze z Ha Giang do Ha Long / Cat Ba.
Wietnam to duży kraj, a autobusy długodystansowe to jeden z najbardziej popularnych sposobów podróżowania.
Z naszych doświadczeń to świetna przygoda, także dla dzieci. Polecamy!
P.S. Może kiedyś doświadczymy takiego komfortu w Europie?