W zasadzie cały czas nie możemy doliczyć się kiedy przyjechaliśmy do Wisełki po raz pierwszy. Czy było to zaraz po liceum czy po 1 roku studiów? W każdym razie dość dawno.
My to w tym przypadku wiele różnych osób na przestrzeni tych 9-10 lat, ale trzonem ekipy jest grupa przyjaciół z liceum. Zaczęliśmy tu przyjeżdżać i nadal przyjeżdżamy dzięki Ani, której rodzice nadal godzą się na naszą bytność w tym niesamowitym miejscu.
Co roku ktoś daje sygnał, że „to już” i pada pytanie: to kiedy jedziemy do Wisełki?
Niby taka wioseczka na uboczu Międzyzdrojów (Międzyzdroi?!), a przecież dom stoi jeszcze trochę na uboczu przy samym Wolińskim Parku Narodowym. Niby nic. Tylko las, „daleko do plaży”, brak budek, kebabów, cymbergaja i gofrów za 14 zł. Nic.
Tylko spokój, dobre towarzystwo i dobra zabawa.Najczęściej przyjeżdżaliśmy tutaj pod koniec września albo w październiku. Plaża jest wtedy pusta, a my prawie zawsze zasłużyliśmy sobie na dobrą pogodę.
W tym roku akcja „Wisełka” została wywołana bardzo późno bo dopiero na weselu Agaty, jednej z Wisełkowiczek. Od słowa do słowa i Ania zorganizowała co trzeba. Co prawda większość mówiła podczas wesela o 11 listopada, a nie października, ale przecież nie czepiajmy się szczegółów. Jest termin więc jedziemy.
W tym roku skład był wyjątkowo skromny 9 osób, w tym Marianna, ale przecież nie o ilość chodzi… 🙂
Były spacery, był mecz Polska – Niemcy, był Ironman na Hawajach, było bieganie (ze skręconą kostką), było grzane wino, pyszna jajecznica i rybka w MIZ. To ostatnie akurat w trochę gorszym wydaniu niż zwykle, bo nasza ulubiona „Perła” była właśnie zamykana, więc skończyło się na „Strzesze” – nie polecamy.
Tak czy siak było super.
Mańka zaliczyła swój pierwszy pobyt, a zachwyć cioć i wujków był taki, że aż strach się bać co będzie jak się zainspirują.
Aniu i Ekipo – jeszcze raz wielkie dzięki i do zobaczenia w Wisełce w przyszłym roku.